Kolejny dzień, kolejna relacja z 70. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Tym razem Adam Kruk wybrał się na przygotowywany od 14 lat, pełnometrażowy debiut wybitnego twórcy animacji Mariusza Wilczyńskiego - "Zabij to i wyjedź z tego miasta". Jak mu się podobało?
Czerwona kropka żarzy się na czarnym tle. Słyszymy charakterystyczny dźwięk palącego się papierosa - już po tym wstępie czujemy, że przed nami bardzo mroczny seans. Momentami wręcz upiorny, ale do takiej tonacji
Mariusz Wilczyński zdążył nas już przyzwyczaić swoimi krótkimi formami. W pełnometrażowym debiucie
"Zabij to i wyjedź z tego miasta", nad którym reżyser pracował 14 lat, stworzony jego kreską świat ożywa na całe 85 minut i jest to bardzo intensywny czas. Choć niełatwy - wymaga skupienia i woli wejścia w imaginarium, które początkowo swą posępnością może odrzucać. Znamy ją aż za dobrze z polskich ulic i ciemnych miejsc wewnątrz nas samych - każdy przecież czasem wolałby To zabić i wyjechać z miasta. Wilczyński proponuje jednak, by się Temu przyjrzeć.
Jesteśmy w Łodzi, na Fabrycznej, gdzie pociągi tylko czekają, by jak najszybciej odjechać. Ale właściwie moglibyśmy być gdziekolwiek, bo rodzinne miasto reżysera charakteryzują dość typowe kominy, tramwaje, dancing "Jubileuszowa" i samotny neon świecący dla nikogo. Najgorsza jest jednak nie uroda miejsca, a werbalna przemoc, którą zadają tu sobie mieszkańcy - rodzice dzieciom, dzieci rodzicom, personel klientom. Gdy akcja przenosi się do pociągu czy nad morze, okazuje się, że winne nie jest wcale miasto, które na kozetkę wysłała już
Ewa Podgórska w "Diagnosis". Piekło jest w głowie, która lubi tu zresztą odłączać się od ciała. W tych szalonych obrazach odnajdziemy coś z Lyncha, coś z Schulza, pojawiają się i nawiązania do "Mistrza i Małgorzaty" - na ekranie zobaczymy nawet granego przez
Daniela Olbrychskiego Behemota.
Bohaterów jest więcej: myśląca tylko o mężu, synku i niemożliwej do zrobienia liście zakupów Jadwiga (
Krystyna Janda), artysta Mariuszek - mały i duży, jego rodzice, ekspedientka, konduktorka czy para staruszków spotkanych w pociągu. Tym ostatnim głosów użyczyli - uwaga -
Barbara Krafftówna i
Andrzej Wajda, wypadli przezabawnie. Są w końcu i zwierzęta, które lubią zamieniać się rolami z ludźmi. Czasem wygląda to diabolicznie, gdy ci patroszeni są zamiast ryb; innym razem komicznie, kiedy chodzą na czworakach i obsrywają ulice niczym
Marek Kondrat w
"Dniu świra". Z Koterskim
"Zabij to i wyjedź z tego miasta" łączy coś jeszcze - świetne, wyrwane jakby wprost z rzeczywistości dialogi. A właściwie ich strzępy, zdradzające jednak wielkie wyczulenie na język, rozsmakowanie w niuansach polszczyzny: wszystkich tych "beksach-lalach", "myszkach fiki-miki", ale i "kurwach". Czy będzie to czytelne poza Polską? Na pytanie to zdążył już odpowiedzieć dyrektor Berlinale, Carlo Chatrian, włączając film do konkursu Encounters.
Całą recenzję Adama Kruka przeczytacie TUTAJ