Pomimo opisu sugerującego 'losy niezależnej kobiety' jest na szczęście kawałek historii, w której wszystkie postacie są po prostu między sobą mocno związane i od siebie zależne. To chyba tyle z zalet.
Postacie są nieautentyczne; albo przerysowane albo całkowicie puste w empatię (ale nie puste w miłość - brzmi paradoksalnie?). Wiele bardzo płytkich zabiegów np. ten deszcz podczas jednej ze scen... Praca kamery też bardzo błaha, przesadne zmiany kolorów. Do tego dochodzi niedopasowanie scen i patetyczne momenty. Tym niemniej tragedii nie ma.
Nie uważam za wadę tego, że film nie jest o pisarce Astrid Lindgren, bo film ten wcale się tak nie reklamuje. Nie uważam też za wadę tego, że ostatnie zdanie z opisu jest kłamstwem.
Postać pani Marie zasługuje na film.
Ostatecznie: falniemafalniemafal
Zapomniałem napisać! Jeżeli ktoś się wybierze zwróćcie uwagę na samotność/maleńkość Astrid wśród tłumu; te sceny są świetne. Myślę, że w żaden sposób nie zdradza to fabuły.