Najpierw brawa z mojej strony dla TCM (10/10 w kategorii najlepszych stacji telewizyjnych) bo bez tego kanału zapewne nie zobaczyłbym tego filmu w TV i musiałbym skorzystać z innych źródeł.
Na pierwszy ogień leci wybitny Duvall. Naprawdę nie spodziewałem się tak doskonałej gry z jego strony. W scenach komediowych jest przezabawny, początkowy żart na imprezie pożegnalnej czy też wyciąganie szeregowca z kabiny (uśmiałem się do łez), a w scenach dramatycznych takich jak płacz pod drzewem autentycznie przejmujący. Wtóruje mu O'Keefe jako jego syn. Może nie jest to poziom Duvalla, ale radzi sobie porządnie. Fabuła skupia się na relacjach między nimi, a te są napięte. Tytułowy "Wielki Santini" to wojskowy pełną gębą, wiecznie salutujący, wprowadzający rygor nawet w domu, ale jednocześnie kochający rodzinę i umiejący to okazać tylko na swój żołnierski sposób. Dorastający Ben zaczyna jednak samodzielnie podejmować decyzję co nie podoba się ojcu. Film jest bardzo autentyczny, dialogi świetnie napisane, postaci ciekawe, a nastrój często się zmienia. Przechodzimy od komedii do dramatu. Jak w prawdziwym życiu. Jako, że akcja dzieje się w latach 60 to znajdzie się miejsce jeszcze na wątek rasistowski.
Może moja ocena jest trochę na wyrost bo dostajemy parę pozaczynanych i niedokończonych kwestii oraz zbędnych scen to jednak film dostarcza mnóstwa szczerych, niewymuszonych emocji.
8/10