No i nastał koniec losów Rick'a Grimes, mojego ulubionego bohatera, którego pokochałam całym sercem. Ale to dla mnie najsłabszy odcinek. Już nawet nie chodzi o to, że był za krótki, bo tu nawet zgrabnie się zmieścili. Ale ta końcówka bardzo żenująca. Pomysł super, bo Rick to rodzinny człowiek i źle by było, gdyby nie wrócił do domu. To mu się po prostu należało ;) Ale z wykonaniem gorzej. Ten patos mnie dobił. Fajnie, że Judith i R.J zagrały te same dzieci, ale te dialogi... Nie czepiałabym się chłopca, który po prostu nie ma tego flow z aktorami i kamerą, a zależało im, żeby był ten sam dzieciak. Oczywiście było wzruszenie, zobaczyć Judith i Rick'a razem. Takie to wręcz surrealistyczne. Generalanie cały spinn of oceniam bardzo wysoko.
I teraz tak sobie myślę, że Carol mówiła jednak o Rick'u. I na koniec 2 sezonu (już latem :)) "Daryl Dixon: Book of Carol", Andy Lincoln wystąpi gościnnie i będziemy świadkami spotkania po latach Daryla i Rick'a. Bo, jak wiemy Daryl go nigdy nie przestał szukać. Carol ściągnie go do domu, do Aleksandrii :)
Odcinek fatalny, zmarnowany potencjał związany z CRM, nie mówiąc już o wybuchach które zabiłaby wszystko i wszystkich poza Rickiem, Michonne i Thorne. Podczas rozmowy Ricka z Balem myślałem sobie, że nie ma szans że oni zamkną całą historię w tym odcinku.. a jednak. Reasumując fajna, sentymentalna podróż zamykająca historię głównego bohatera lecz ja osobiście odczuwam duży niedosyt. 2 sezony i rozwinięcie wątku CRM to byłoby najlepsze wyjście ale cóż- trzeba cieszyć się że chociaż Rick zyskał to czego pragnął.